Jan Franciszek Czartoryski (w zakonie Michał) ur. 17 lutego 1897 r. był z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z Dzieduszyckich szóstym z kolei, a z braci czwartym. Z jego rodzeństwa troje jeszcze poświęciło się służbie bożej; starsza siostra wstąpiła do Zgromadzenia PP. Wizytek, zaś dwóch braci zostało kapłanami diecezji krakowskiej. Jeszcze młodym chłopcem przeszedł o. Michał szkarlatynę po której mu zostało osłabienie słuchu, stanowiące niemałą przeszkodę i w nauce i później w pracy duszpasterskiej. Pomimo tego w 1917 r. zdał maturę i zapisał się na politechnikę we Lwowie. Powołany wkrótce do służby wojskowej brał czynny udział w obronie Lwowa, za którą otrzymał krzyż pamiątkowy, a następnie został też posłany do prac plebiscytowych na Śląsku. Zwolniony z wojska w jesieni 1920 r., wrócił do przerwanych studiów technicznych, biorąc jednocześnie gorliwy udział w życiu społecznym młodzieży akademickiej. W lecie 1923 r. odbył dwumiesięczną praktykę w fabryce Cegielskiego w Poznaniu jako prosty robotnik. Gdy w 1921 r. zaczęto organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży „Odrodzenie”, ojciec Michał stal się jednym z jego założycieli, a w jesieni, tegoż roku został posłany do Wilna na pierwszy ogólnopolski zjazd akademicki. Od 1923 r. kiedy się odbył pierwszy wakacyjny kurs „Odrodzenia” ani jednego z nich nie opuścił i w organizowaniu każdego niemało poniósł trudów. Od tego też roku regularnie brał udział we wspólnych zamkniętych rekolekcjach w Kochawinie, a w 1924 r. odbył je osobno w Podgórzu pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
Powoli dojrzewało w nim powołanie do służby Bożej toteż poświęciwszy jeszcze w 1926 r. wakacje na podróż do Francji i Belgii, we wrześniu tego roku wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie. Pozostał tam wszakże niedługo i już 18 września następnego roku przyjął w Krakowie habit dominikański, a w rok potem złożył pierwsze śluby zakonne. Po trzecim roku teologii o. Michał otrzymał w Jarosławiu 20 grudnia 1931 r. z rąk Ks. Bpa Bardy święcenia kapłańskie, a w rok później ukończywszy cykl studiów teologicznych został przeznaczony do Krakowa na submagistra Nowicjatu.
Krótka bo niespełna trzynastoletnia działalność kapłańska o. Michała była niemal całkowicie związana z wychowaniem młodzieży zakonnej. W 1933 r. generał zakonu o. Gillet za osobną dyspensą mianował go magistrem nowicjuszów, i tylko rok szkolny 1936/37 oderwał go od tej pracy, przeznaczono go bowiem w tym roku do kierowania budową nowego klasztoru w Służewie pod Warszawą. Gdy przeniesiono doń studium zakonne, o. Michał został magistrem studentów, a gdy z wybuchem wojny studium wypadło przenieść do Krakowa, złożono na jego barki oba urzędy, magistra nowicjuszów oraz studentów. Niejednokrotnie też powierzano mu urząd magistra braci konwersów oraz dyrektora trzeciego zakonu męskiego. Na wszystkich tych stanowiskach zyskiwał sobie zawsze zaufanie podwładnych, zarówno swym równym i pogodnym usposobieniem, jak i prawością charakteru.
Do wielkich zainteresowań o. Michała należała sztuka kościelna, a pewna zdolność do rysunków pozwalała mu czynnie jej się oddawać. Znalazł on do tego sposobność w czasie budowy klasztoru i szczególnie z wielkim pietyzmem zajął się urządzeniem i ornamentacją kaplicy klasztornej. Sam narysował wzory gotyckich szat kościelnych do mszy św. i dobrał do nich materiały, oraz sam narysował piękny wzór romańskiego kielicha. W Krakowie w czasie wojny z jego inicjatywy został z gruntu odrestaurowany starożytny refektarz, którego podłogę obniżono do dawnego poziomu. O. Michał zajął się też gorliwie inwentaryzacją paramentów kościelnych oraz innych dzieł sztuki kościelnej w zakrystii krakowskiej. W szczególności zawdzięczać mu należy myśl odrestaurowania pięknego, starego obrazu średniowiecznego Matki Bożej, który wyciągnięty z zapomnienia znajduje się dziś w ołtarzu zimowego chóru klasztornego.
Obowiązki magistra w okresie wojny silnie wyczerpały zdrowie o. Michała tak, że w końcu 1943 r. przełożeni uznali za konieczne dać mu dłuższy odpoczynek i z wiosną następnego roku przenieśli go do Warszawy. Przed opuszczeniem Krakowa udał się na tydzień do Tyńca, aby tam odprawić w liturgicznej atmosferze oo. benedyktynów rekolekcje, które miały być ostatnie w jego życiu. Za ich temat wybrał sobie konieczność ponownego nawrócenia i odnowienia życia duchowego, a oparł je na listach św. Katarzyny Sieneńskiej.
Z Warszawy udał się o. Michał na jakiś czas do Żułowa do ks. Korniłowicza, z którym go łączyły serdeczne stosunki. Gdy jednak ofensywa sowiecka przekroczyła Bug, opuścił Żułów i w lipcu przybył do Służewa.
Wybuch powstania po południu 1 sierpnia zastał o. Michała na moście, na Powiślu i nie dał już możności powrócić do klasztoru na Służewie. Zgłosił się więc zaraz do AK, jako kapelan i został przeznaczony do szpitala, który zorganizowano naprędce w garażu samochodów Alfa-Laval na rogu Tamki i Smulikowskiego. O parę domów obok mieszkał prof. Kasznica z rodziną, i u niego to o. Michał miał swój nocleg. Rano szedł do szpitala, gdzie urządził sobie kaplicę i tam na usługach rannych spędzał cały dzień. Tak minęło pięć tygodni zaciętych walk, które nie zdołały wobec przeważających sił niemieckich utrzymać Powiśla w rękach polskich.
Szóstego września, we środę, przenocowawszy po raz ostatni u pp. Kaszniców, o. Michał udał się do szpitala, gdzie mszę św. odprawił, i odtąd kończą się wiadomości o dalszym przebiegu zdarzeń i jego ostatnich chwilach. Można je mniej więcej odtworzyć na podstawie tego, co odpowiadała później o. prowincjałowi p. Urbańska, zatrudniona jako pielęgniarka w tym samym szpitalu.
Gdy Niemcy zajęli Powiśle, kazali wszystkim mieszkańcom wychodzić z domów, które zamierzali burzyć. I ze szpitala wyszli przeto wraz z personelem wszyscy ranni i chorzy, którzy mogli się ruszać o własnych siłach, a pozostali tylko ciężko ranni. O. Michał nie chciał ich opuścić i też z nimi został. Wkrótce nadszedł oddział mający burzyć domy, tzw. Vernichtungs-kolonne pod dowództwem niejakiego Scholdtkego, osławionego jako „kapo“ w Oświęcimiu. W mig wymordowano ciężko rannych w salach, a w tym samym czasie zaczęli wyłazić z piwnic i schronów różni ludzie, którzy się tam pochowali. Wyprowadzono ich na ulice a z nimi i o. Michała, który widząc, że wszystkim grozi rozstrzelanie odezwał się po niemiecku do Scholdtkego, prosząc aby im życie darowano. Ten zażądał od niego dowodu osobistego i rzuciwszy nań okiem, zawołał: „Sechzigprozent Bandit” Po czym do niego pierwszego strzelił. Ten sam los spotkał wszystkich pozostałych; jeden tylko nie będąc śmiertelnie ranny padł na ziemię i, gdy kolumna odeszła, zdołał się uratować. On to spotkał później p. Urbańską, którą znał ze szpitala, i opowiedział jej powyższe szczegóły. Rozstrzelanych pochowano tymczasowo na podwórzu, a gdy w rok potem urządzono ekshumację w celu przeniesienia ich zwłok do wspólnego grobu dla powstańców, ciała O. Michała nie rozpoznano.
Zginął na posterunku wierny swej służbie. Mógł był wyjść wcześniej i uratować życie, ale rozumiał, że nie wolno mu opuszczać ciężko rannych i został z nimi, na to, aby w tej tragicznej godzinie nie byli bez opieki kapłana.
Jacek Woroniecki OP, Róża Duchowna, styczeń 1948, s. 19-21