Kondolencje

Listy kondolencyjne są świadectwem przekonania autorów o świętości i męczeńskiej śmierci o. Michała.

Adam Sapieha

Kardynał, metropolita krakowski.

Kraków, 9 listopada 1944 r.

Byłbym zaraz Ci odpisał na Twój list, gdyby nie sprzeczne wiadomości jakie mnie zaczęły dochodzić o Ojcu Michale. Ponieważ jednak one się nie powtórzyły więc uważam, że nie są prawdziwe i zdaje się na pewno padł on wykonując swe wzniosłe powołanie z ogromną odwagą i ofiarnością. Mimo wielkiej boleści łączącej się z tym zgonem jest on do pozazdroszczenia. Padł w szeregu bohaterów walczących, a przy tym spełniając święty obowiązek kapłański, prowadząc dusze do Pana Boga. Życie Ojca Michała zresztą zawsze odznaczało się wielką miłością Boga i ludzi, dla których umiał być pewnym przewodnikiem czy jeszcze jako świecki, czy potem jako zakonnik (…).

Stefan Swieżawski

Historyk filozofii, późniejszy profesor KUL, od studenckich lat przyjaźnił się z o. Michałem.

Szczawnica, 18 grudnia 1944 r.

Niezmiernie nas obchodzi każdy najmniejszy szczegół dotyczący ostatnich dni i chwil życia Jasia na tej ziemi – i dlatego bardzo wdzięczni jesteśmy za przysłanie nam obojgu odpisów, które naturalnie damy do przeczytania w kręgu najbliższych krewnych i znajomych. Właściwie trudno wyrazić to, co przeżywam, gdy myślę o tym, że Jasia nie ma już wśród nas. Bez przesady był to ktoś, którego uważałem za jednego z najbliższych moich przyjaciół – i chyba tylko sam Bóg może ocenić, jak bardzo wiele mu zawdzięczam Ale w tym wielkim żalu i smutku bardzo silne są nuty najwyższej radości i triumfu. życie doczesne na pewno nie jest największym dobrem – a śmierć taka jak Jasia to najwspanialsze zwycięstwo  światła i mocy Bożej nad podłością i marnością tego, co nas zalewa. Szczerze powiem, że z punktu widzenia nadprzyrodzonego (jedynie obiektywnie słusznego!) radość najczystsza i najprawdziwsza, że mamy wszyscy kogoś tak nam bliskiego u Boga, bo mam najgłębsze przekonanie, że, jak Wuj pisze, raczej możemy się modlić do Jasia aniżeli za Jego duszę!

Jacek Woroniecki

Dominikanin, profesor i rektor KUL. Kierownik duchowy Błogosławionego.

Kraków, 21 października 1944 r.

Wciąż odkładałem dotąd napisanie tego listu w nadziei, że nadejdą o Ojcu Michale jakieś lepsze wiadomości z Warszawy. Wypada więc uznać za prawdziwe pogłoski, które już od miesiąca przeszło kursowały, że zginął na posterunku. Powstanie zastało Ojca Michała na Powiślu u prof. Kasznicy , tak iż już do klasztoru wrócić nie mógł. Zgłosił się zaraz do AK na kapelana i przebywał w prowizorycznym szpitalu na rogu Tamki i Smulikowskiego. Gdy AK straciło tą część Powiśla w początkach września, kazano wszystkim dom ten opuścić. Kapelan towarzysz Ojca Michała wyszedł z mieszkańcami, On zaś nie chciał opuścić rannych i z nimi razem zginął. […] Zewsząd słychać słowa największego uznania dla postawy duchowieństwa w tych tragicznych chwilach, ale u szczytu stać będą ci, którzy nie zawahali się życie oddać. Drogi nasz Ojciec Michał zaczynał swą służbę Ojczyźnie we Lwowie, a zakończył ją chwalebnie w Warszawie (…).

Maria Weronika Czartoryska

Wizytka, rodzona siostra ojca Michała.

Klasztor Sióstr Bernardynek, Kraków, 22 listopada 1944 r.

Niech żyje Jezus!
Kochany Ojcze!
[…]  O śmierci kochanego Jasia dowiedziałam się dość późno via Kraków. Potem jednak wiadomości były dość sprzeczne: jedni podawali tę wersję, o której Ojciec pisze, że zginął w szpitalu, inni jakoby wiadomość od naocznego świadka (który dziś już nie żyje), że zginął rozstrzelany na barykadzie, której nie chciał opuścić, uprzednio ranny był w nogę, przed egzekucją kazano mu zdjąć habit. Czy było tak, czy tak może nie dowiemy się nigdy, w każdym razie wiemy, że zginął jak męczennik za św. Sprawę ratując dusze, a więc zapewne dane mu było przejść od razu do szczęścia wiecznego, na które zasłużył nie tylko tym ostatnim czynem heroicznym, bo moc do śmierci taką wysługuje ofiarne i święte życie. Jakie było [Jego] spotkanie z Mamą i Kaziem na tamtym świecie? [mama i brat, którzy zmarli wcześniej]  Pewnie radości pełne – więc i my cieszmy się nimi mimo, że nam chwilowo teraz bardzo smutno za Jasiem!…

Zofia Dąbrowska

Żona prof. Stefana Dąbrowskiego, przyjaciela Witolda Czartoryskiego.

Wilkowice, 14 listopada 1944 r.

Drogi Wuju, po otrzymaniu kartki Wuja długo nie mogliśmy mówić ani myśleć o czym innym, jak tylko o Ojcu Michale. […] Całym sercem współczuję z wszystkimi jego bliskimi w tej dotkliwej stracie, z Wujem kochanym w pierwszym rzędzie, a jednak nie chcę pisać „kondolencji”, bo jego bohaterski koniec wydaje się okrzykiem zwycięstwa, potężnym „sursum corda” zwróconym do wszystkich, co go znali i nie żalem ani łzami należy na nie odpowiedzieć. Myślę o nim jako o świętym, z którego opieki i pomocy korzystać będziemy mogli w tych strasznych przejściach obecnych, abyśmy na duchu nie upadli..