Pan Profesor poznał Jana Czartoryskiego – późniejszego Ojca Michała – jeszcze jako studenta Politechniki Lwowskiej.
Stefan Swieżawski [SS] Fakt, że był studentem Politechniki był dla mnie mniej ważny niż to, że był on jednym z kierowników i twórców środowiska “Odrodzenia” we Lwowie. My, młodzi żyliśmy w tym czasie “Odrodzeniem”. Była to grupa odnowy katolickiej, grupa – jestem przekonany w jakiś sposób przygotowująca Sobór. Otóż Czartoryskiego spotkałem chyba pierwszy raz w 1925 roku, kiedy z moimi przyjaciółmi: Tadeuszem Fedorowiczem, który potem został księdzem i nieżyjącym już Janem Szeptyckim, poszliśmy na zebranie informacyjne “Odrodzenia”. Wtedy organizowało się takie spotkania dla młodych, którzy zaczynali studia wyższe. Pamiętam doskonale, gdzie to się odbywało i jak wyglądało. Przyjechali twórcy “Odrodzenia” z Warszawy: ksiądz Władysław Lewandowicz – marianin, (nie pamiętam czy już wtedy był księdzem, gdyż nawet jako kapłan chodził w cywilnym ubraniu, co wówczas było dość rzadkie) i Antoni Chaciński. Wśród liderów “Odrodzenia” we Lwowie – obok późniejszego lekarza Adama Bilika i Pawła Skwarczyńskiego – był właśnie Jan Czartoryski. Bardzo nam odpowiadało, co mówili przedstawiciele środowiska lwowskiego; środowisko warszawskie wydawało się trochę za bardzo związane z polityką. Ojciec Michał pociągał swoją ogromną życzliwością, otwartością, powagą i – powiedziałbym – małomównością. To nie był człowiek, który dużo mówił. Mało mówił, ale jeżeli mówił, to słowa były na wagę złota.
W jaki sposób Ojciec Michał obecny był w życiu akademickim Lwowa?
[SS] Wtedy życie akademickie trochę inaczej wyglądało niż dzisiaj (dzisiaj to jest raczej szkółka). Wykłady były dość dowolne. Ten kto chciał korzystać ze studiów, to mógł korzystać, a kto nie chciał – odpadał. Równocześnie było bardzo intensywne życie ideowe. Były starcia różnych orientacji, w cudzysłowie politycznych, bo to nie były partie polityczne, ale pewne orientacje: socjalistyczne, narodowo-demokratyczne, chrześcijańsko-demokratyczne, i w tym wszystkim zaczął pojawiać się głos “Odrodzenia”, który był inny. Na jednym z wielkich zebrań studenckich, gdzie wszyscy studenci wybierali swoich przedstawicieli do “Bratniej pomocy” i różnych tego rodzaju organizacji, ojciec Michał przemówił. Podobno to przemówienie jednego niewierzącego człowieka nawróciło. Nawróciło, bo zobaczył kogoś, kto ma odwagę na takim zebraniu – gdzie było mnóstwo ludzi wrogich i niewierzących – postawić bardzo wyraźnie sprawy moralne i nawet sprawy religijne. Miał odwagę powiedzenia tego, z ogromnym spokojem, bez żadnej walki, żadnego podgryzania. Był u niego wielki spokój. Pamiętam te rozmowy z nim – bardzo ciche, bardzo wewnętrzne i bardzo głębokie.
Ojciec Michał był przyjacielem państwa jako małżeństwa.
Maria Swieżawska [MS] Całą rodzinę Czartoryskich bardzo blisko znałam jeszcze zanim spotkaliśmy się z moim mężem. Ale zwłaszcza po naszym ślubie Czartoryscy byli dla nas prawie jak druga, wielka rodzina i mieliśmy z nimi bardzo bliskie kontakty. Moja siostra, już dzisiaj wdowa, wyszła za Adama Czartoryskiego; młodszego brata ojca Michała.
[SS] Bardzo ważny był stosunek koleżeński z nim i jego braćmi. Ojciec Michał pochodził, jak wiadomo, z jednej z największych rodzin polskich; książę Adam Czartoryski na czele emigracji polskiej był tak zwanym nie koronowanym królem Polski w Paryżu. Wielka rodzina, choć gałąź, z której pochodził ojciec Michał była bardzo skromna i bardzo demokratyczna. Babka ojca Michała – matka ojca – była Czeszką i to nawet nie szlachcianką, i ten pewien demokratyczny element bardzo wyraźnie zaznaczył się w tej rodzinie. Ojciec Michał miał ośmiu braci, w tym dwóch kapłanów oraz dwie siostry: z których jedna została zakonnicą. Wszyscy byli bardzo otwarci, dla ludzi życzliwi, przyjemni i łatwi w nawiązywaniu kontaktów. Zarówno ja w mojej młodości, jak i moja żona patrzyliśmy na grupę tych chłopców jako na pewien ideał młodych ludzi, jak na wzór wychowania.
Chciałbym zwrócić uwagę, że wielki wkład w wychowanie tej całej gromady miała przede wszystkim matka. Matka, z domu Dzieduszycka, była córką bardzo znakomitego człowieka, Włodzimierza Dzieduszyckiego, który był wielka postacią na terenie wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. On był założycielem tzw. Muzeum Dzieduszyckich we Lwowie, które do dziś dnia istnieje. To jest muzeum przyrodnicze i etnograficzne. Ten nastrój ukochania przyrody, ukochania obyczajów tamtejszej tzw. Wschodniej Małopolski (dziś zachodniej Ukrainy) był ogromnie charakterystyczny dla tej rodziny. Pani księżna Czartoryska, Dzieduszycka z domu, była osobą niezwykłej mądrości, bardzo dobrze wychowująca swoich synów. Synowie zawsze mówili, że mama to jest ogromnie ważna osoba w ich życiu.
W ostatnio wydanej Pańskiej książce [Przebłyski nadchodzącej epoki, Warszawa 1981], napisał Pan o domu rodzinnym ojca Michała: “Wyraźnie uznawano tam skalę wartości, w której wartości nadprzyrodzone i przyrodzone, duchowe, mądrość i wszelkie cnoty intelektualne i moralne miały pierwszeństwo wobec wartości takich jak sprawy towarzyskie, majątkowe”.
[SS] Absolutnie tak. Tak samo było w moim domu. Mój ojciec umarł kiedy miałem pół roku, tak że wychowywała nas moja matka, która jako wychowanka “Kuźnicy” w Zakopanem miała taką samą postawę. U nas było zupełnie podobne wychowanie i nastrój domu i dlatego bardzośmy się z młodymi Czartoryskimi rozumieli. Nie można powiedzieć, że było w naszym wychowaniu mało patriotyzmu; to był bardzo wielki patriotyzm, ale wyraźnie podporządkowany sprawom najważniejszym.
Dzień Państwa ślubu, przed 65 laty, był jednocześnie wielkim spotkaniem byłych studentów, zorganizowanym przez o. Michała.
[SS] Ojciec Michał był tym, który wykorzystał okazję naszego ślubu, aby odbyło się tam nie tylko przyjęcie ślubno-weselne, ale też spotkanie duchowe “Odrodzenia”. Postanowiliśmy na nim odmawiać za siebie nawzajem krótką modlitwę. Bardzo to jest brzydkie, że my dwoje, jako nowożeńcy, niestety później o tej modlitwie zapomnieliśmy. Ale byli inni, którzy lepiej od nas pamiętali i ją odmawiali. Pamiętam, że zmarły już profesor Kazimierz Dziewoński, który też był na tym ślubie, pod koniec życia wspominał jeszcze o tzw. “nawojowskim postanowieniu” (gdyż nasz ślub był w Nawojowej). To była modlitwa, której odmawianie zaproponował ojciec Michał na pamiątkę naszego spotkania i naszej jedności duchowej, która na tym ślubie się zamanifestowała. Ojciec Michał był duszą tego zebrania i tej wspólnoty, tak jak był duszą “Odrodzenia”.
[MS] Bardzo nam odpowiadał styl jego zachowania, to że potrafił wykorzystać każdą okazję by podkreślić jak ważne są sprawy duchowe. W czasie wojny odwiedził nas w Szczawnicy, gdzie mieliśmy swój pensjonat. Przyjeżdżał tam między innymi o. Jacek Woroniecki i również ojciec Michał przyjechał. Przyniósł nam wtedy jako prezent ślubny krzyż, który do dziś u nas wisi… Ubrał się zresztą wtedy na sportowo, ale tak przezabawnie, że myśmy pękali ze śmiechu. A on nic sobie nie robił z tego jak wyglądał. Był przemiły.
Czy to o. Michał przyczynił się do tego, że Państwo zostaliście dominikańskimi tercjarzami?
[SS] Ojciec Michał, ojciec Pius Pelletier (który był naszym kierownikiem duchowym) i ojciec Jacek Woroniecki, oni w dużej mierze przyczynili się do tego, że wstąpiliśmy do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego. Jednak jesteśmy trochę wyrodni tercjarze, bo chociaż bardzo św. Dominika kochamy, to potem bardziej związaliśmy się z Małymi braćmi i ruchem Karola de Faucauld. Ale nie ma w tym konfliktu. Do św. Dominika zawsze się modlę, O spem miram odmawiam przed różańcem… Ojciec Michał mnie tej różańcowej modlitwy nauczył. Powiedział: “pamiętaj zawsze, kiedy będziesz miał momenty oczekiwania i nie będziesz wiedział co robić, wtedy mów różaniec”. On sam był wzorem tego. Był wspaniałym człowiekiem modlitwy, miał umiejętność wyciszenia…
We wspomnieniach o Ojcu Michale zawartych w cytowanej już Pańskiej książce, mówi Pan Profesor o przełomie, jaki w życiu religijnym stanowiły rekolekcje zamknięte dla studentów, których inicjatorem był O. Michał Czartoryski. Na czym one polegały?
[SS] Organizowanie rekolekcji zamkniętych dla studentów było wtedy absolutnie czymś nowym. Tak samo jak czymś absolutnie nowym był ruch liturgiczny, czy wprowadzenie Mszy tzw. chóralnej, czyli recytowanej. To była kompletna rewolucja. Wtedy tylko ksiądz z ministrantem coś sobie opowiadali, albo był dialog celebransa z organistą a ludzie byli kompletnie poza tym wszystkim co się działo. Pierwszym krokiem naprzód było wprowadzenie mszalików, żeby ludzie przynajmniej nie odmawiali swoich modlitewek, tylko mogli iść za tym co się dzieje przy ołtarzu. Później zaczęły się Msze recytowane. Ojciec Michał był ogromnie gorącym zwolennikiem i opiekunem tego ruchu, który spontanicznie rozwijał się u nas we Lwowie, ale w bliskim związku z ks. Korniłowiczem i Laskami. Ksiądz Korniłowicz był głównym apostołem odnowy liturgicznej, stąd bardzo silny nacisk był położony na stronę liturgiczną.
Jaka była idea tych rekolekcji? Była prosta. Już nie pamiętam w którym roku – ojciec Michał jeszcze nie był dominikaninem – powstał pod wezwaniem św. Dominika związek rekolekcyjny. To była organizacja, która przygotowywała rekolekcje zamknięte. Odbywały się one kolejno w różnych miejscach Małopolski. Pierwsze takie rekolekcje odbyły się chyba w Kochawinie – to było miejsce pielgrzymkowe z cudownym obrazem Matki Boskiej – i chyba głosił je ks. Korniłowicz. Ojciec Michał był głównym organizatorem tego związku, który nie tylko organizował owe rekolekcje, ale był pewnym związkiem duchowym, czymś w rodzaju bractwa by nie powiedzieć tercjarstwa. Na rekolekcje przyjeżdżali czasem ludzie szukający, nie tylko zdecydowanie już wierzący. Na tych rekolekcjach było bardzo mocno przestrzegane silentium, ale równocześnie odbywały się zebrania, nawet dyskusyjne, gdzie mówiło się o tym, jak mają rekolekcje przebiegać, co się podoba, co się nie podoba – i to były bardzo interesujące wypowiedzi.
[MS] Takie obyczaje jak panowały u “Małych braci” we Francji. Były nauki, było dużo ciszy, a potem w małych grupach, każdy opowiadał o sobie, o swoim życiu i zawiązywały się wielkie przyjaźnie.
Niestety te długie, bo tygodniowe rekolekcje organizowane przez związek rekolekcyjny przeznaczone były tylko dla chłopców.
[SS] Znamienne, że przez te rekolekcje, których odbyło się wiele serii, przeszło tysiąc może tysiąc pięćset studentów. One przez wiele lat się odbywały, później regularnie u dominikanów, głównie w Podkamieniu. Było jeszcze o tyle ciekawie, że jechało się najpierw do Brodów, tam czekały fury i, często w roztopach, jechało się jeszcze prawie 30 kilometrów końmi do Podkamienia. To rzeczywiście była ekspedycja w pustynię. I bardzo wiele osób miało z tego bardzo wspaniałe wspomnienia.
Co ze spotkań z naszym dominikańskim współbratem – myślę że mogę tak powiedzieć, skoro Państwo należycie do III Zakonu – najmocniej utkwiło Państwu w pamięci? Jakie słowa Ojca Michała warto dzisiaj przypomnieć?
[MS] Wydaje się, że jego postawa.
[SS] Tak, o wiele bardziej postawa niż słowa. Mnie zawsze to uderzało. To był bardzo przystojny, bardzo silny, mocno zbudowany mężczyzna. U niego naprawdę widać było zupełne zaofiarowanie wszystkiego Bogu, całej przyrodzonej pozytywnej strony. Zawsze mam przed oczami ostatnie spotkanie z ojcem Michałem. To było miesiąc przed Powstaniem. Po mojej habilitacji, która odbyła się w mieszkaniu profesora Tatarkiewicza, tutaj w Warszawie, pojechaliśmy do księdza Korniłowicza, który był ciężko chory i tam widziałem o. Michała po raz ostatni; ks. Korniłowicza zresztą też. Ojciec Michał i ksiądz Korniłowicz, chory, z zawiązaną głową odprowadzili nas na dworzec. Pamiętam ich: stojących na dworcu i kiwających do nas, gdyśmy odjeżdżali do Warszawy. Nie wiedzieliśmy, że to jest ostatnia chwila, ostatni moment zetknięcia się.
Z ojcem Michałem mam w pamięci więcej takich obrazów. Dla mnie to był człowiek, który miał spokój dokonanej ofiary. Było widać, że jest to radosna, pełna świadomości ofiara życia. Pamiętam, profesor Stefan Dąbrowski, późniejszy rektor Uniwersytetu w Poznaniu, był w Szczawnicy lekarzem i ojciec Michał, kiedy bywał w Szczawnicy, leczył się u niego. Dąbrowski mówił: to jest niesłychane, ten człowiek, który z urodzenia, z rodziny, z wszystkich jego przymiotów, jest stworzony na człowieka tego świata, ma świadome oddanie wszystkiego. Mówił mi, że jest pod wrażeniem ojca Michała.
[MS] Jego śmierć, to przecież był wybór: mógł opuścić rannych powstańców…
[SS] Ale to był wybór, który czuło się w całym jego życiu. Świadome wybranie powołania, drogi. Było w nim bardzo rzadko spotykane połączenie: wielka surowość, ale z ogromną dobrocią. Słów jego nie potrafię powtórzyć. Mało mówił.
Urzekły mnie kiedyś słowa wypisane na symbolicznej mogile w miejscu tragicznej śmierci młodego kapłana, dominikanina. Brzmiały one: duszpasterz, powiernik, przyjaciel. Jakie słowa – jako streszczenie życia – odnieśliby Państwo do ojca Michała?
[MS] Przyjaciel.
[SS] P. Profesor: Tak. Ale nie tylko przyjaciel, powiedziałbym: świadek przyjaciół; świadek – jako świadczenie i dawanie świadectwa. Dlatego niezależnie od śmierci męczeńskiej bym go beatyfikował.
Jakiej dziedziny ludzkiej działalności można by uznać przyszłego Błogosławionego patronem lub orędownikiem?
[SS] Trudno powiedzieć, żeby orędownikiem jakiejś dziedziny czy w jakiejś dziedzinie. Myślę, że raczej jest świadkiem tej konsekwentnej drogi wewnętrznej, życia wewnętrznego, autentycznego chrześcijaństwa, przewodnik chroniący od załamania, pomagający, aby zawsze trwać.
Uwaga: Tekst autoryzowany, nie ma zgody pp. Swieżawskich na publikację fragmentów, tylko całości.