Wybuch Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 1944 r., zastał moich rodziców i mnie w domu, w którym mieszkaliśmy na Powiślu przy ul. Smulikowskiego 4a, a wraz z nami o. Michała Czartoryskiego, który przyszedł do nas w tym dniu w odwiedziny. W pierwszych godzinach Powstania nasze mieszkanie zostało rozbite przez pocisk artyleryjski z ul. Wybrzeże Kościuszkowskie. Rodzice moi wraz z o. Michałem zostali przygarnięci przez panią Miłobędzką, w mieszkaniu na parterze przy ul. Smulikowskiego 10.
Pracy miał o. Michał bardzo dużo, bo było dużo rannych – szczególnie po 15 sierpnia, gdy narastały ataki niemieckie na Powiśle; dużo miał penitentów tak wojskowych, jak i ludności cywilnej.
Z o. Michałem spotykałam się często: w naszych szpitalach wojskowych (3 szpitale, a właściwie piwnice adaptowane), gdy wpadałam do moich rodziców, bo i on tam miał kwaterę oraz przy konfesjonale. Zawsze, i to po tylu latach, pamiętam jego spokój, pogodne spojrzenie, dobroć – stałe myślenie o potrzebach innych. Nawet pomagał nam 2 razy w noszeniu z naszego rozbitego mieszkania niezbędnych rzeczy, które uratowały się oraz materacy dla rannych w szpitalikach, a to było bardzo niebezpieczne. Niemcy w rozbitej ścianie mogli nas zauważyć i otworzyć do nas ogień.
Ojciec Michał niedosłyszał i wiem, że mu było ciężko spowiadać – to musiało męczyć psychicznie chcąc zachować tajemnicę spowiedzi (aby samemu nie mówić zbyt głośno i nie wymagać od penitenta zbyt głośnego mówienia). Stale miał to na uwadze, a mimo to, znów to podkreślam, nigdy nie było w nim zniecierpliwienia, zdenerwowania. Zawsze miał ten swój spokój, który nam się udzielał. Wiem to po sobie i rozmawialiśmy o tym w tamtym okresie z kolegami i koleżankami.
Pamiętam z jaką delikatnością i pewnym zażenowaniem prosił mnie o wypranie szkaplerza i kaptura. Chodząc po piwnicach i gruzach do rannych biały habit brudził się, chciał mieć czysty szkaplerz, a z wodą były kłopoty. Cieszyłam się, że mogę mu w tym pomóc, a nawet byłam dumna, że mnie o to poprosił. Ogromnie Ojca lubiliśmy, czuliśmy się przy nim bezpieczni. Po tylu latach nie pamiętam twarzy o. Michała, ale pamiętam spokojne spojrzenie, specyficzny ciepły uśmiech, pochylenie głowy wyrażające uwagę, osłonięcie ucha, aby lepiej słyszeć.
Pamiętam, jak [6 września]mój ojciec namawiał o. Michała na wyjście wraz z nami, z ludnością cywilną, z Powiśla, z Warszawy. Ojciec Michał nie zgodził się. Pamiętam, jak łagodnie uśmiechną się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści.